Jednym z przykładów demarketingu mogą być kroki podejmowane przez firmy telekomunikacyjne. Duże sieci komórkowe, a mamy ich na rynku cztery, prowadzą przeciwko sobie wrogie kampanie. Przykładem są reklamy mówiące o kosztach połączeń. Sieć Orange otwarcie informuje nas o tanich połączeniach z wyjątkiem tych realizowanych do sieci Play. Play prowadzi identyczna politykę wobec konkurencji. Zniechęcenie może również nastąpić poprzez nagłośnienie nieetycznego postępowania danej firmy. Kilkanaście lat temu za pomocą szpiegostwa gospodarczego, duży koncern obuwniczy stracił miliony na sprzedaży. Konkurencyjna firma zdobyła, a następnie upubliczniła zdjęcia, na których niespełna dziesięcioletnie dzieci sklejały buty w wietnamskiej fabryce.

Artykuł opublikowany w jednej z gazet, donosił o spartańskich warunkach i pracy zarobkach nie przekraczających ośmiu dolarów miesięcznie. Sprzedaż butów firmy „zdemaskowanej” spadła, demaskującej wzrosła. Po latach sytuacja się unormowała i wszyscy poza wietnamskimi dziećmi (będącymi już teraz obiektem żartów) są zadowoleni. Kolejnym przykładem demarketingu są reklamy społeczne. Skierowane przeciwko marce, której produkty są szkodliwe. Doprowadza się w ten sposób do wycofania ich z rynku. W Polsce kampanie społeczne dotyczą na przykład żywności genetycznie modyfikowanej.

Pojęciem związanym z marketingiem społecznym, jest tak zwany zielony marketing. Skierowany na ochronę środowiska naturalnego. Z jednej strony, są to działania mające zniechęcić na przykład do turystyki na obszarach będących parkami czy rezerwatami. Z drugiej zaś strony koncerny prowadzą kampanie, w których chwalą się swoja ekologicznością, delikatnie informując klientów o nieekologicznych postępkach konkurencji. Często demarketing ma w sposób czasowy zniechęcić do zakupu produktu czy usługi. Tłumnie odwiedzany w okresie letnim Yosemite National Park w Kalifornii, prowadzi działania mające na celu zmniejszenie turystyki.

Uwaga!

Kwitując można by powiedzieć, że demarketing jest niczym innym jak kopaniem dołków pod konkurencją. Ta niezbyt elegancka forma zwiększania własnej podaży, przyjęła się jednak i będzie rozwijać. Nie wystarczy jedynie reklamować swoich produktów, jeśli firm produkujących takie same, w takiej samej cenie, jest tysiące. Zabawny przykład nieświadomego chyba demarketingu uprawia właścicielka osiedlowego sklepu, w którym przychodzi mi robić zakupy. Stałym tematem do rozmowy z klientami, jest niedawno wybudowany nieopodal duży dyskont. „Może tam i taniej pani kochana, ale widziała pani że to nie polskie?, za tanie, to nie wiadomo z czego zrobione, nabijają kabzę, a ludzi w butelkę. Kupują paletami to pewnie nieświeże. U mnie kilka sztuk i zawsze dla kochanej pani najlepsze wybieram”.

Wybierając te formę marketingu należny się jednak zastanowić nad formą, treścią i konsekwencjami działań. Jawne oskarżanie konkurencji. na przykład o zaniedbania czy niską jakość oferowanych usług czy produktów, może narazić nas na procesy o zniesławienie. Przed kosztami takiego procesu chyba nikogo nie trzeba ostrzegać. Warto być czujnym, wiedzieć czym demarketing jest, sukces firmy budować jednak na jakości naszych produktów, a nie mierności konkurencji. Ostatecznie możemy sobie ponarzekać jak właścicielka „osiedlaka”.

Spotkaliście się kiedyś z demarketingiem? Zapraszam do wypowiadania się w komentarzach.

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułCopywriting – co to jest?
Następny artykułJak prowadzić dokumentację kadrową?

Karolina Wyszogrodzka - studentka Administracji Publicznej. Posiada wieloletnie doświadczenie w pracy bankiera. Zarówno jako doradca kredytowy, ubezpieczeniowy, jak i inwestycyjny. Współpracuje z serwisami dziennikarstwa obywatelskiego, od dziesięciu lat prowadzi blogi tematyczne związane z finansami oraz te poświęcone polityce i publicystyce.

Nasz specjalista o sobie:

W „wielki i  skomplikowany” świat bankowości trafiłam kilka lat temu przez zupełny przypadek. Moja droga zawodowa od tamtej pory wiedzie przez niemalże wszystkie sektory i rodzaje produktów finansowych. Zebrane dotychczas doświadczenie zawodowe, wiedza - zarówno proceduralna, jak i produktowa - to jednak nie wszystko. Staram się w swoich artykułach odkrywać „ludzkie oblicze” świata finansów. Moim celem jest wyjaśnienie w przystępny sposób mechanizmów, naświetlenie problemów, ukazywanie „kruczków” i „haczyków”.

Naiwny idealizm takiego postępowania ma na celu zwiększenie empatii po obu stronach biurka w placówce finansowej. Ale także na przestrzeżeniu klienta  - przed nie zawsze uczciwymi zasadami gry - i bankiera - przed stosowaniem takich zasad.

Bankowość może być zabawna, mam nadzieję że - przy zachowaniu profesjonalizmu i kompetencji - nie braknie mi nigdy „języka” na ukazanie jej także z tej strony.

Stale dokształcam się w dziedzinie finansów, która - jak wiadomo - zmienia się z dnia na dzień. Pomagają mi w tym zarówno obserwacje rynku, jak i rozmowy ze specjalistami będącymi w gronie moich znajomych.

Finanse nie są jedynym ośrodkiem moich zainteresowań. Jako zodiakalny bliźniak nie potrafię znaleźć dla siebie jednego miejsca na dłużej. Próbuję swoich sił w rysunku i fotografii. Książki traktuję jak narkoman, kończąc jedną odczuwam głód następnej. Otaczająca mnie rzeczywistość - polityczna, społeczna i każda inna - niezmiennie  napawa mnie dziecięcym zdziwieniem. Wyrażam je od ponad dziesięciu lat w swoim blogu, w  formie nie zawsze eleganckich paszkwili i felietonów. Z racji lokalnego patriotyzmu umiłowałam sobie sztukę. Jako wieloletniej tancerce w zespole muzyki dawnej przyswajanie jej  - zwłaszcza w formie teatru  - sprawia mi niewyrażalną w słowach przyjemność. A stresy odreagowuję w swoim królestwie, czyli kuchni dzięki karmienie bliskich i siebie.

Mam wielki apetyt na życie. Nieustannie pracuję nad swoimi kompetencjami i językiem. Trudno mi jednak poskromić w sobie narcyzm, samochwalstwo i naturę prześmiewcy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here