Praca ta jest tym trudniejsza, że klient zanim dokona decyzji zakupowej, zastanowi się dziesięć razy. Owszem podejmuje on decyzje pod wpływem emocji, coraz ciężej jest jednak bazować na jego emocjach, kiedy już wszystkie możliwe sposoby ich wywołania zostały wykorzystane. Nawet tak atrakcyjne i szybko rozwijające się medium jak internet, nie gwarantuje stuprocentowego dotarcia do odbiorcy. Dlaczego? Ponieważ zarówno reklama telewizyjna, radiowy spot, ulotka czy mail, przemawia do zaledwie dwóch naszych zmysłów wzroku i słuchu. Marketing sensoryczny to ta dziedzina reklamy, która dostrzega potencjał płynący z przemawiania do wszystkich pięciu naszych zmysłów.

Uwaga!

Według badań marketingowych, zaledwie 17% przekazu perswazyjnego dociera do nas przez uszy, 70% trafia za pomocą wzroku. Pozostałe trzy zmysły razem dają 13%. Mocno utrudnia to pracę twórcom narzędzi marketingu sensorycznego. Widzą oni jednak potencjał tkwiący w tych 13%. Dlatego tworząc nowatorskie kampanie promocyjne marek skupiają się na wszystkich zmysłach.

Marketing sensoryczny według definicji oznacza przemyślane działania, które maja za cel wywołanie założonych skojarzeń i reakcji. Mają przekonać i przywiązać klienta do marki czy produktu, na głębszym poziomie. Zakładają wywołanie u odbiorcy emocji za pomocą działań docierających do wszystkich zmysłów. Czyli taka reklama, która ładnie pachnie, ładnie wygląda, przyjemnie brzmi, dobrze smakuje i jest miła w dotyku. Ciężki orzech do zgryzienia. W praktyce jednak nie wykorzystuje się wszystkich wrażeń jednocześnie, jest to zwyczajnie nie możliwe. Przygotowując kampanię należy się jednak skupiać na kilkopoziomowej konstrukcji.

Dla przykładu posłużę się marką jaka jest sieć restauracji McDonald. Wzrok stymulować możemy wyglądem opakowania produktu, grafiką, kolorem, światłem, wystrojem wnętrza itp. Każdy z nas doskonale zna logo McDonalda. Dwa charakterystyczne łuki. Każdy wie jakie barwy ma opakowanie kanapki, ciastka, frytek. Jakie kolory ma wystrój restauracji. Drugim zmysłem jest słuch. Marketing sensoryczny tworzy dźwięki rozpoznawcze. Na myśl nasuwa nam się niezmienny od lat motyw dźwiękowy McDonalda. Nawet trzylatek potrafi zaśpiewać pięć prostych wpadających w ucho dźwięków, kojarzących się automatycznie z tekstem „I’m lovin it”. Co do smaku, dotyczy on już typowo produktu jakim dysponuje marka. Jeśli chodzi o McDonalda proces i sposób przygotowania potraw, a także składniki, wszędzie na świece są dokładnie takie same. Różnice mogą wynikać jedynie z rodzaju użytej wody, czy sposobu hodowli karmienia i uboju zwierząt, jakie później serwowane są w kanapkach. Kolejny zmysł to dotyk. Z cała pewnością nad komfortem poruszania się po restauracji, nad tworzywem z jakiego wykonane są stoły, krzesła, klamki, blaty, opakowania produktów, pracował sztab specjalistów. Wybierając takie materiały, powierzchnie, takie kształty, a nawet temperaturę i ciężar, aby były jak najlepiej odbierane przez konsumenta. Ostatnim zmysłem na który można oddziaływać jest zapach. W restauracji nie poczujemy ani zapachu smażenia, ani zapachu nieprzetworzonego mięsa. Odpowiednio dobrane zapachy są nam serwowane podajnikami. Wywołują uczucie głodu, ale i zadowolenia, sympatii. Obecnie głównym narzędziem marketingu sensorycznego stał się właśnie aroma marketig. Jest on zwyczajnie najłatwiejszy w zastosowaniu.

Specjaliści spędzają dziesiątki godzin na analizie, które narzędzia mogą zwiększyć sprzedaż. Większość z podejmowanych działań nie ma przemawiać do świadomości klienta, do jego rozumu. Reklama odbywa się na poziomie podświadomości. Emocji. Często rozpakowując zakupy przyniesione z supermarketu, zadajemy sobie pytanie bez odpowiedzi „dlaczego ja to kupiłem”. My tego nie wiem, wiedzą to specjaliści od SM.

Mieliście kiedyś do czynienia z marketingiem sensorycznym? Uważacie, że jest to skuteczna forma promocji?

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułMarketing rekomendacji – co to jest?
Następny artykułMarketing sportowy – co to jest?

Karolina Wyszogrodzka - studentka Administracji Publicznej. Posiada wieloletnie doświadczenie w pracy bankiera. Zarówno jako doradca kredytowy, ubezpieczeniowy, jak i inwestycyjny. Współpracuje z serwisami dziennikarstwa obywatelskiego, od dziesięciu lat prowadzi blogi tematyczne związane z finansami oraz te poświęcone polityce i publicystyce.

Nasz specjalista o sobie:

W „wielki i  skomplikowany” świat bankowości trafiłam kilka lat temu przez zupełny przypadek. Moja droga zawodowa od tamtej pory wiedzie przez niemalże wszystkie sektory i rodzaje produktów finansowych. Zebrane dotychczas doświadczenie zawodowe, wiedza - zarówno proceduralna, jak i produktowa - to jednak nie wszystko. Staram się w swoich artykułach odkrywać „ludzkie oblicze” świata finansów. Moim celem jest wyjaśnienie w przystępny sposób mechanizmów, naświetlenie problemów, ukazywanie „kruczków” i „haczyków”.

Naiwny idealizm takiego postępowania ma na celu zwiększenie empatii po obu stronach biurka w placówce finansowej. Ale także na przestrzeżeniu klienta  - przed nie zawsze uczciwymi zasadami gry - i bankiera - przed stosowaniem takich zasad.

Bankowość może być zabawna, mam nadzieję że - przy zachowaniu profesjonalizmu i kompetencji - nie braknie mi nigdy „języka” na ukazanie jej także z tej strony.

Stale dokształcam się w dziedzinie finansów, która - jak wiadomo - zmienia się z dnia na dzień. Pomagają mi w tym zarówno obserwacje rynku, jak i rozmowy ze specjalistami będącymi w gronie moich znajomych.

Finanse nie są jedynym ośrodkiem moich zainteresowań. Jako zodiakalny bliźniak nie potrafię znaleźć dla siebie jednego miejsca na dłużej. Próbuję swoich sił w rysunku i fotografii. Książki traktuję jak narkoman, kończąc jedną odczuwam głód następnej. Otaczająca mnie rzeczywistość - polityczna, społeczna i każda inna - niezmiennie  napawa mnie dziecięcym zdziwieniem. Wyrażam je od ponad dziesięciu lat w swoim blogu, w  formie nie zawsze eleganckich paszkwili i felietonów. Z racji lokalnego patriotyzmu umiłowałam sobie sztukę. Jako wieloletniej tancerce w zespole muzyki dawnej przyswajanie jej  - zwłaszcza w formie teatru  - sprawia mi niewyrażalną w słowach przyjemność. A stresy odreagowuję w swoim królestwie, czyli kuchni dzięki karmienie bliskich i siebie.

Mam wielki apetyt na życie. Nieustannie pracuję nad swoimi kompetencjami i językiem. Trudno mi jednak poskromić w sobie narcyzm, samochwalstwo i naturę prześmiewcy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here