Patrząc przez wizjer widzi się obraz jakby z dwu obiektywów umieszczonych blisko siebie. Ostrość ustawiamy poprzez kręcenie pierścieniem do momentu, kiedy obydwa obrazy nałożą się na siebie tworząc jeden obraz. Taki sposób ustawiania ostrości nie należy do najwygodniejszych i trzeba poświęcić trochę czasu zanim się go opanuje.
Zwłaszcza, jeśli wcześniej korzystaliśmy z zaawansowanych systemów pomiaru ostrości, przesiadka na aparat dalmierzowy może być trudna i zniechęcająca. Takie aparaty nie posiadają lustra, w które wyposażone są wszystkie lustrzanki, w związku z czym w aparatach dalmierzowych nie kłapie lustro, ani nie powoduje drgań aparatu. Są bardzo ciche i szybkie, a dzięki temu, że nie mają ruchomego lustra, fotografowany obraz nie znika na ułamek sekundy jak w przypadku lustrzanki. Cały czas możemy śledzić obiekt, który fotografujemy, przez co mamy większą szansę na uchwycenie ulotnych momentów.
Aparaty dalmierzowe były wielbione przez starych mistrzów fotografii ulicznej, takich jak Robert Frank czy Henri Cartier-Bresson, którzy przemierzali ulicę wyposażeni w nieśmiertelną Leice i czyhali na „decydujące momenty”.
Mieliscie kiedyś okazję używać takiego aparatu? Jak się na nim pracowało? Jak efekty? Podzielcie się swoimi wrażeniami.