Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy, jak intensywne imprezowanie wpływa na nasz wygląd, samopoczucie oraz formę wątroby. Z każdym wypijanym łykiem mocniejszego trunku zamieniamy się w króla parkietu, amanta, królową baru czy też duszę towarzystwa, sypiącą najlepszymi – w swoim mniemaniu – dowcipami. Jednak po kilku takich nocach dusza powoli z nas ulatuje, a ciało odmawia posłuszeństwa. Czujemy się zmęczeni, wewnętrznie rozbici, nie mamy na nic siły ani ochoty.
Nasza skóra matowieje, staje się sucha i szorstka, oczy przybierają krwistą barwę. Są szklące, piekące, czasem nawet zażółknięte (szczególnie u osób mających problemy z wątrobą). Nierzadko na twarzy pojawiają się wypryski, będące efektem nadmiernej ilości spożytego alkoholu. Twarz niektórych puchnie. Panie rezygnują z makijażu i wskakują w ciepłe bambosze, panowie porzucają opięte spodnie na rzecz wygodnego dresu. Nasze myślenie jest spowolnione, jakby otępiałe. Kojarzymy wolniej, wolniej wykonujemy codzienne czynności. Możemy mieć problemy ze wzorkiem i słuchem, co jest wynikiem niszczącego wpływu alkoholu na układ nerwowy.
Bardzo często po kumulacji imprezowych szaleństw odczuwamy intensywny chłód. Pojawiają się dreszcze. Sprawiamy wrażenie osoby zaniedbanej, dla której wygląd zewnętrzny nie jest czymś ważnym (jak to?!). Starannie układana fryzura zmienia się w tłuste włosy. Pochłaniane seriami przekąski typu chipsy i paluszki wzbudzają w nas odruch wymiotny. Marzymy o gorącym babcinym rosole lub o jajecznicy. Z naszego organizmu wypłukaliśmy to, co wartościowe i energetyczne, dlatego nasze paznokcie mogą się rozdwajać, a włosy łamać.
Ukochaną czynnością staje się spanie, upragnionym stanem – cisza i spokój. Po mieszkaniu przechadzamy się jak cień, pragnąc pozostać niezauważonym. Pozostaje po nas jedynie specyficzny zapach, charakterystyczny dla człowieka „po przepitku”. Stronimy od dyskusji i spotkań z ciocią Krysią. Do końca jednak nie mamy świadomości swojej aspołecznej postawy i niechlujnego wyglądu.
Po paru dniach takiej wegetacji bierzemy się w garść i doprowadzamy do tzw. stanu używalności. Powraca nam apetyt i siły witalne. Nasz strój i fryzura ponownie stają się dla nas istotne – dla jednych, by ponownie zacząć imprezowy maraton, dla innych – by obiecać sobie, że długo, długo nie, czyli… do następnej okazji.
Dodalibyście coś do tej listy? A może po prostu na wszelki wypadek nie pijecie? Podzielcie się swoimi opiniami!