Pewne gatunki muzyczne nadają się do słuchania w takich chwilach lepiej niż inne, aczkolwiek wszystko zależy od indywidualnych preferencji. Wiadomo, że znajdą się tacy, których relaksuje metalowy growl, to jednak wyjątki. Większość z nas woli w tym momencie, by do ich uszu docierały rzeczy spokojniejsze.
Niezdecydowani zawsze mogą zawierzyć autorom składanek. Na rynku dostępnych jest wiele tego typu wydawnictw skomponowanych właśnie z myślą o osobach, które nie mają czasu, by samodzielnie dobierać playlistę, co jest zrozumiałe – po co marnować krótkie chwile odpoczynku dodatkowo na jego rozplanowywanie?
Wadą takich składanek może być jednak poziom ich zróżnicowania – zawarte tam piosenki mogą na dłuższą metę męczyć, gdy okazuje się, że każda kolejna utrzymana jest w innym stylu. Osobom zorientowanym na słuchanie konkretnych stylów doradzałbym rozejrzenie się wśród smooth jazzu i/lub muzyki filmowej. W obrębie tych gatunków także składanki będą satysfakcjonująco miłe.
Gdybym miał wskazać pojedyncze płyty, które uważam za idealne dla chwil relaksu, to jedną z pierwszych byłaby „The Time” Leszka Możdżera, Zohara Fresco i Larssa Danielsona. Jeden z najlepszych współczesnych krążków, delikatne i powolne kompozycje pomogą się uspokoić i wyciszyć. Doskonałym wyborem będzie Cinematic Orchestra i ich album „Ma fleur”, utrzymany w podobnym klimacie. Dla tych, którzy wolą nieco szybsze granie, ideałem mogą się okazać klasycy bluesa i country, na przykład Johny Cash i cechująca go stabilna linia wokalna, wesołość (ale przy tym lekkość) melodii.
Soundtracki również będą doskonałą opcją, zarówno płyty z konkretnych filmów (na myśl przychodzi mi chociażby „Amelia”, aczkolwiek jeszcze lepsze będą dwa krążki autorstwa wspomnianej jazzowej formacji Cinematic Orchestra – „Man with the movie camera” oraz „Les Ailes Pourpres”), jak i składanki artystów takich jak Ennio Morricone.
Jakiej muzyki relaksacyjnej słuchacie najczęściej? Dajcie znać w komentarzu.