Nazwa syndromu sztokholmskiego jest powiązana z napadem na jeden ze Sztokholmskich banków – Kreditbanken, który znajdował się przy pl. Norrmalmstorg. Przestępstwo miało miejsce w roku 1973. Napastnicy przez sześć dni przetrzymywali zakładników. Gdy doszło do pojmania przestępców, ich ofiary starały się bronić swych oprawców, wstawiając się za nimi i starając się umniejszyć ich winę. Odmówiły również współpracy z policją, gdy ta chciała ich przesłuchać.
Do podobnej sytuacji doszło podczas porwania wnuczki Williama R. Hearsta – amerykańskiego wydawcy. Patty Hearst została porwana przez grupę Symbionese Liberation Army, która wyznawała idealistyczne socjalne koncepcje. Niedługo po porwaniu Patty dobrowolnie przyłączyła się do grupy i wzięła udział w napadzie na bank.
Termin „syndrom sztokholmski” został użyty po raz pierwszy przez Nilsa Bejerota – szwedzkiego psychologa a zarazem kryminologa. W krótkim czasie termin ten przyjął się i zaczął być używany na całym świecie, zwłaszcza przez psychologów.
W poważniejszych stanach może dojść nawet do sytuacji, gdy uwięziony człowiek stara się pomóc swojemu oprawcy w jego planach i działaniach – pomaga w ukryciu się, ucieczce przez policję lub kłamie na korzyść przestępcy (np. podczas rozmowy telefonicznej podaje policjantom fałszywy rysopis lub rzekome miejsce swojego pobytu).
Wystąpienie syndromu sztokholmskiego jest reakcją porwanego na silny stres psychiczny, jaki przeżył w momencie uprowadzenia. Może być również efektem podjęcia przez ofiarę próby nawiązania z przestępcą kontaktu. Celem tego jest wywołanie współczucia oraz próba rozeznania się, na ile realna jest groźba fizycznej krzywdy lub śmierci.
Słyszeliście o tego rodzaju zaburzeniu? Co o tym myślicie? Podzielcie się opinią.